×

Projekt 1000, Część 1

Zawsze chciałem mieć w zakładkach tego bloga odnośniki do tysiąca moich recenzji. W tej chwili jest ich dokładnie 607, więc jeszcze trochę zostało. I taka mnie myśl naszła podczas gotowania wody na kawę, że mógłbym jakoś przyspieszyć proces (pozdrawiam) zbierania tego tysiąca. A skoro trudno liczyć na to, że szybko obejrzę pozostałe 393 filmy, to przyszło mi na myśl, że napiszę parę zdań o tych, które już widziałem. W tym celu dokonałem otworzenia pliku *.doc ze spisem moich filmów na kasetach i teraz według niego po kolei będę pisał o znajdujących się tam filmach. Może być mały kłopot, bo większość z nich widziałem ostatni raz n lat temu, ale zobaczymy. O jednym będą pewnie dwa zdania, o innych więcej – wszystko po to, żeby moje marzenie stało się faktem.

Przy okazji można obstawiać przy której części Projektu 1000 przejdzie mi ten słomiany zapał.

Zaczynamy!

„Kosiarz umysłów” [„The Lawnmower Man”]

Ekranizacja krótkiego opowiadania Stephena Kinga (6 stron w tomie „Nocna zmiana”, zupełnie o co innego w nim chodzi niż w filmie) w gwiazdorskiej obsadzie (Pierce Brosnan, Jeff Fahey hehe). Znany naukowiec postanawia sprawdzić w realu swoje eksperymenty nad mózgiem i rzeczywistością wirtualną. Wybór kozła ofiarnego pada na młodego, nierozgarniętego kosiarza trawników, który szybko wykorzystuje nowo zdobyte umiejętności w celu srogiej pomsty na tych, którzy mu zaszli za skórę.

Swego czasu wielkie wydarzenie z racji podjęcia tematu rzeczywistości wirtualnej, który w rzeczywistości Polski początku lat 90. był takim samym science-fictionem jak obecnie podróż Birmańczyków na Księżyc. Wtedy czekałem na jego obejrzenie z wypiekami na twarzy, ale jakoś nie wytrzymał próby czasu, bo nie przypominam sobie, żebym oglądał go w tym dziesięcioleciu. A i w głowie z całego filmu zostało niewiele. W zasadzie jedna rzecz – agenci FBI czy innego CIA rozpadający się na czynniki pierwsze dzięki interwencji naszego tytułowego Kosiarza umysłów. Dzisiaj pewnie i nasi filmowcy by potrafili takie cuda zrobić, ale wtedy…

„Kosiarza…” pamiętam też z innej rzeczy. Podczas kopiowania filmu na użytek własny 😉 pobawiłem się w cenzora i na własnej kopii wyciąłem scenę gorącego seksu. Nie dlatego, żebym miał coś przeciwko gorącemu seksowi, ale były to czasy, gdy wszystkie filmy oglądałem w towarzystwie „starych” i jakoś głupio mi było przy nich oglądać gołe cycki. Choć tak teraz liczę, że przecież miałem sporo lat już i się dziwię tej prywatnej cenzurze. No, ale mądry Polak po szkodzie. Do dzisiaj mam taką okrojoną kopię o ile w ogóle jeszcze cokolwiek da się odczytać z tej kasety. Tak na oko 3+(6), choć nie wiem czy nie powstrzymać się przed ocenianiem filmów opisanych w ramach Projektu 1000.

***

„Moja macocha jest kosmitką” [„My Stepmother Is an Alien”]

Owdowiały naukowiec (Dan Aykroyd u szczytu sławy) wychowujący córkę (Alyson Hannigan, która sławna była trochę później, między innymi dmuchała w trąbkę czy coś podobnego w „American Pie”) spotyka tajnego agenta z kosmosu (Kim Basinger), który początkowo nie przyznaje się do swojego prawdziwego ja, a o prywatnych sprawach, jak przystało na szanującą się kobietę, rozmawia z torebką.

Nie oszukujmy się, wtedy wszystkie filmy wydawały się fajne. Nawet „Skini”, w których jeden ze skinów podtarł się trującym liściem i mu coś na dupie wyskoczyło. Tak sobie jednak myślę, że jeśli jakiegoś filmu nie widziałem więcej niż dziesięć lat to oznacza, że nie był taki dobry. Jeśli chodzi o „Moja macocha…” to z pewnością był sympatyczny i śmieszny też był, bo dawniej nie starano się w komediach wszystkiego obrzydzić na siłę. A że w tej grał Dan Aykroyd, czyli taki Jim Carrey teraz, a partnerowała mu Kim Basinger w najlepszej formie fizycznej, to na pewno bez strachu można do niego przy okazji wrócić. Czytaj: jak już obejrzę ten zylion zaległych filmów. Nie pamiętam jednak jakichś dzikich wybuchów śmiechu pomimo obecności w obsadzie mojego ulubionego komika Jona Lovitza.

Pamiętam za to scenę, w której Kim robi dla Dana ministriptiz. Można ciekawe rzeczy przez nocna koszulkę pooglądać, ale nagie plecy to już z pewnością należały do dublerki.

Bo Kim to się dopiero dla męża (i przy okazji dla nas) rozebrała w „Ucieczce gangstera”. Tak, tak, drogie dziatki. Naga Kim Basinger w „Diagnozie zbrodni” to zdecydowanie dublerka. Na oko 4(6). Film a nie dublerka Kim Basinger.

***

Wiecie, co? Wcale krótkie nie wychodzą te recki…

***

„Zjadacz węży” [„SnakeEater”]

Teraz będzie krótko, bo nic z niego nie pamiętam. Więcej będzie w przypadku drugiej części.

Bohaterem „Zjadacza węży” jest Jack (Lorenzo Lamas!) były komandos, który na własną rękę postanawia wymierzyć sprawiedliwość zabójcom swoich rodziców.

A prącie bardzo, cały film:

1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10

Wtedy przynajmniej 5(6). Dzisiaj się boję sprawdzać. No, ale może Wy będziecie odważniejsi.

***

„Szpieg bez matury” [„If Looks Could Kill”]

Matko Boska, co ja za filmy mam na tych kasetach? Wtedy pamiętam, że uległem indoktrynacji Popcornu (taka gaztea, która chyba do dzisiaj ma się dobrze – ostatnio miałem z Popcornem do czynienia na moich urodzinach, na których jedną z atrakcji było przeglądanie starych numerów tego periodyku), który wmówił mi, że Richard Grieco to wschodząca gwiazda przemysłu filmowego. Cóż, z perspektywy czasu jesteśmy mądrzejsi i wiemy, że nigdy nie udało mu się wzejść.

Młody Michael (Grieco) jedzie do Francji, żeby liznąć trochę francuszczyzny, z której kiepsko mu idzie w szkole. Nie dane mu tam jednak w spokoju się pouczyć, bo zbieżność nazwisk powoduje, że zostaje wzięty za agenta CIA.

Pamiętam, że gdy to oglądałem Roger Ress wydawał mi się wielką gwiazdą, bo umiałem przyporządkować jego twarz do nazwiska (who the fuck is Roger Ress?), a to świadczy o zupełnej przypadkowości filmów, które do nas docierały, bo byle kto (no trochę przesadzam, w końcu seplenił u Mela Brooksa) wydawał się gwiazdą. Pamiętam też Gabrielle Anwar w roli Maryśki na rok przed zatańczeniem tanga. Więcej nie pamiętam, więc nie oceniam.

Ale w każdej chwili mogę sobie przypomnieć:

1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9

***

Boję się sprawdzać, jaki jest kolejny film na liście…

***

„F/X 2”

Super hiper spec od filmowych efektów specjalnych, Rollie Tyler (Bryan Brown, Australijczyk, który wtedy miał swoje dziesięć minut, ale potem mu przeszło; zresztą, gdzie by nie zagrał i tak będę go zawsze wspominał jako Luke’a z „Ptaków ciernistych krzewów” – mam chyba nawet gdzieś na kasecie… magnetofonowej nagrane jak mówi Rachel Ward, prywatnie swojej żonie, że Stu nie żyje (spoiler hehe), bo AFAIK przygniotło go drzewo; ciekawe jak bardzo się mylę 🙂 ) powraca. I znów ma kłopoty, choć chciał pomóc.

Przerażające jest to, że z tego filmu również niewiele pamiętam, a widziałem go z pewnością kilka razy i właśnie nabrałem ochoty na powtórkę. Pamiętam oczywiście gołą babę pod prysznicem, pamiętam klauna, pamiętam końcówkę w Watykanie, pamiętam jak się zastanawiałem, co to, do cholery, są te peklowane jaja, pamiętam Briana Dennehy’ego, który oczywiście również był dla mnie wielką gwiazdą, no ale to zrozumiałe, bo grał w pierwszej części „F/X” no i w „Pierwszej krwi” czyli bardziej swojsko w „Rambo”. No i pamiętam, że się dziwiłem, że jeden aktor jest Bryan, a drugi Brian, tak jakby się tak samo nie mogli nazywać.

5(6), bo na pewno bardzo mi się podobało. Bardziej niż pierwsza część.

Swoją drogą człowiek się wtedy śmiał z nazwiska scenarzysty filmu – Condon. Nie spodziewał się, że facet napisze (i nie tylko) potem „Chicago”, „Kinseya”, „Gods and Monsters” czy „Dreamgirls”.

***

„Porachunki w Małym Tokio” aka o zgrozo „Ostry poker w małym Tokio” [„Showdown in Little Tokyo”]

Był taki długi czas, w którym Dolph Lundgren wielką gwiazdą kina był (w przenośni i dosłownie też) i tylko Sly i Arnie byli większymi. W tym samym czasie karierę zaczął robić syn Bruce’a Lee, Brandon, który wypłynął „Ostrym pokerem”, szybko poprawił „Błyskawicznym ogniem” i niestety wkrótce potem na planie „Kruka” skończył tak samo jak jego ojciec.

Każdy film z Lundgrenem był wydarzeniem na stoiskach z pirackimi kasetami, także i ten.

Dwaj policjanci (jak nakazuje tradycja policyjnych buddy-movie z lat 80. i początku lat 90. różniący się między sobą wszystkim) stają do walki z Yakuzą. I tak walczą przez cały film, aż doprowadzają do tego, że Polsat zapłacił karę za to, że tak wcześnie wyświetlili ten film.

Dwa słowa: Tia Carrere. Co by się nie działo w filmie, ile razy Japońce by nie prężyli wymalowanych tatuażami muskułów, a nadworny skośnooki badguy tamtego okresu, Cary-Hiroyuki Tagawa, łypał groźnie spojrzeniem, to i tak najfajniejsza w całym filmie była scena kąpieli w drewnianej balii. Bo naparzankę to można wszędzie zobaczyć, a nagą Tię Carrerę… no właściwie też nie trzeba się specjalnie wysilać odkąd zrobiła sesje dla Playboya.


Tia Carrere @ Playboy – MyVideo

Fajnie też Dolph Lundgren przeskakiwał nad samochodem. Ogólnie film pełen był fajnych naparzanek i 5(6) mu się bezapelacyjnie należy.

***

„Tańczący z wilkami” [„Dances With Wolves”]

John Dunbar (Kevin Costner) w nagrodę za męstwo w trakcie jednej z bit Wojny Secesyjnej dostaje możliwość objęcia dowództwa wybranego przez siebie posterunku. Urodzony romantyk wybiera taki na zadupiu nietkniętym jeszcze za bardzo stopą białego człowieka. Tam zaprzyjaźnia się z Indianami, a także odkrywa, że w filmach możliwe jest wszystko, także spotkanie białej kobiety (na dodatek fajnej) mieszkającej w indiańskiej wiosce.

Pierwszy film z tego zestawu, przy którym podczas pisania streszczenia fabuły nie musiałem się niczym podpierać. Mam cichą nadzieję, że nie za dużo zrąbałem…

Bezapelacyjna klasyka i przepiękny film o przyjaźni, który otworzył Costnerowi drogę do sławy i chwały (Oscar dla najlepszego filmu, Oscar za reżyserię, nominacja do Oscara za pierwszoplanową rolę męską), której i tak był blisko, bo przez „Tańczącym…” nie zasypiał gruszek w popiele. Jeden z niewielu filmów, w którym niewiele się dzieje, a jednak nie można przez cztery godziny (wersja reżyserska) oderwać wzroku od ekranu. Wzroku i słuchu, bo skomponowana przez Johna Barry’ego muzyka jest w nim również najwyższych lotów. Swego czasu słuchałem kasety z nią na okrągło i pamiętam, że kiedyś prawie uśpiłem nią ojca siedzącego za kierownicą samochodu podczas podróży w środku nocy.

Wiele niezapomnianych scen, w tym również ta, która jutro poleci na PC:

6(6). Bezapelacyjnie.
(614)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004