Nieuchwytny [Untraceable]

Jako że sonda na to, co mam obejrzeć jeszcze trwa, to obejrzałem coś, czego owa sonda nie uwzględniła. Wybór padł na film z tytułu recki, ot tak, żeby nie przeżyć jakiegoś wielkiego szoku. W końcu filmów żadnych ostatnio nie oglądałem, a za to przy kompie siedziałem, więc film o kompach był takim przejściowym rozwiązaniem. Bredzisz, Q.

Oddział FBI w Portland ds. przestępstw internetowych trafia na tajemniczą stronę, na której na żywo można obserwować unicestwienie kotka. Szefostwo bagatelizuje sprawę, ale dzielna agentka (Diane Lane) podejrzewa, że to nie koniec atrakcji. I rzeczywiście, wkrótce miejsce kota zajmuje człowiek, a od liczby odwiedzin tej strony internetowej zależy, jak szybko wykrwawi się na śmierć.

Recenzje były zachęcające (na zasadzie takiej, że recenzja, która nie odpycha jest recenzją zachęcającą), nazwisko reżysera również (Gregory Hoblit, kolo od „…

Ooo, północ, wszystkiego najlepszego dla Aśka, który obchodzi dzisiaj osiemnaste urodziny! :*

…”Primal Fear”, „Fallen” czy „Frequency”), temat chwytliwy, a tymczasem okazało się, że to kolejny przeciętny filmy zrobiony od sztancy. Może nie tyle, że słaby, ale banalny. Naznaczony powolnym tempem reżysera ładnie buduje klimat, ale w pewnym momencie przestaje ciekawić i już do końca nie ma nic do zaoferowania poza zmierzającą do przewidywalnego końca finału. Na upartego można by się pokusić o stwierdzenie, że „Untraceable” to głos na temat współczesnego internetu i zagrożeń z niego płynących, ale jako że robi to w sposób dość nudny, to byłoby to jedynie szukanie na siłę argumentów na jego korzyść. Szczególnie, że posty z forum zabójczej strony przewijają się tak szybko, że nie ma czasu, żeby nad nimi podumać, bo już mordują kolejną ofiarę.

Sztampa jednym słowem nakręcona przez solidnego fachowca. 3(6).

Podczas seansu wpadłem na pomysł rozpoczęcia nowego cyklu. Oczywiście nie rozpocznę go, bo pewnie po paru notkach bym go standardowo skończył (leniuch jestem, co wiadomo nie od dzisiaj), ale wspomnę o nim przy okazji filmu, przy którym się zrodził. Otóż pomyślałem, że mógłbym w hollywoodzkich filmach tropić elementy kina… bollywoodzkiego. Nie wiem po co i w jakim celu, ale przez chwilę wydawało mi się to fajnym pomysłem. Nawet zacząłem tego szukać w „Untraceable” i sporo znalazłem. O proszę:

– padał deszcz;
– nikt się nie całował;
– bohaterowie zachowywali się bezsensownie (po co wracać do samochodu, który jest na… jak się mówi na podsłuch, ale wzrokowy hehe? :) );
– film pełnił funkcję edukacyjną (nie wypalaj pirackich filmów, bo przyjdzie FBI i cię zgarnie);
– dłużyzny były…

Coś jeszcze chyba wynalazłem, ale nie pamiętam już.

Skomentuj

Twój adres mailowy nie zostanie opublikowany. Niezbędne pola zostały zaznaczone o taką gwiazdką: *

*

Quentin

Quentin
Jestem Quentin. Filmowego bloga piszę nieprzerwanie od 2004 roku (kto da więcej?). Wcześniej na Blox.pl, teraz u siebie. Reszta nieistotna - to nie portal randkowy. Ale, jeśli już koniecznie musicie wiedzieć, to tak, jestem zajebisty.
www.VD.pl