Obejrzałem. Będą spoilery.
Ale najpierw przybijając się gwoździami do krzesła zmusiłem się do zmęczenia odcinka nr 400, w którym podsumowano to, co do tej pory mogliśmy obejrzeć w serialu. To fascynujące, że trzy sezony da się zmieścić w 40. minutach i na dodatek przynudzić przybitego gwoździami do krzesła Quentina. Ogólnie rzecz biorąc dowiedziałem się z tego odcinka, że prawie nic nie pamiętam z sezonu trzeciego, choć śledziłem go na bieżąco. Czyżby to znaczyło, że sezon trzeci był nudny? Teraz byłby dowód. No, ale podsumowanie, podsumowaniem, a nowy sezon, nowym sezonem.
Bez wariactwa. Odcinek jak odcinek, chciałoby się rzec. Niespecjalnie ekscytujący, jak na początek długo (przez niektórych, mnie rybka) wyczekiwanej serii. No bo cóż w nim było ekscytującego? Dowiedzieliśmy się, że teraz będziemy odkrywać, jak doszło do wydostania się części rozbitków z Wyspy. I nic więcej poza tym. Przyznać trzeba, że nie było to zaskoczenie na miarę polarnego misia w dżungli.
Zdecydowaną Przecipą odcinka zostaje Naomi. Laska w biały dzień wyczołgała się z polany pełnej ludzi, dotarła tak daleko, że idąc po jej śladach pogoń kluczyła, aż do nocy, a potem wróciła, przeczołgała się z powrotem przez polanę i poczołgała się w drugą stronę. W międzyczasie wyjęła sobie nóż spod łopatki, zawiesiła się na drzewie i tak czekała, żeby zagrozić tym nożem biednej Kate, zadzwonić i kipnąć. Wielkie brawa!
Najfajniejsze w całym odcinku były wzruszające momenty związane z Charliem. To było fajne. Reszta na średnim poziomie standardu. To trochę straszne, że teraz będą ze dwa/trzy gorsze odcinki. A potem zaraz sezon się skończy w połowie, a my dalej zostaniemy z tym samym pytaniem, które mamy po dzisiejszym odcinku.
Podziel się tym artykułem: