×

28 tygodni później [28 Weeks Later]

Szybkie zombie powracają na ulice Londynu, najpierw straszyły w filmie Danny’ego Boyle’a, a teraz rozpleniają się na nowo mimo przeróżnych środków ostrożności mających temu zapobiec. A że zarażają szybciej niż tajlandzka prostytutka, to świeżo upieczeni Londyńczycy mają przerąbane.

Nie wiem, chyba już się całkiem zestarzałem, bo kiedyś taki film jak 28WL by mnie pewnie nie zirytował, a teraz irytował już od samego początku. A konkretnie irytowali mnie jego schematycznie głupi bohaterowie. Weźcie się przez chwilę postawcie w roli bohaterów filmów o zombie. Wiecie co to zombie, prawda? Widzieliście przynajmniej z jeden film o tych żywych trupach i z grubsza kojarzycie, o co chodzi w zabawie „nie daj się zjeść”, prawda? Oprócz tego oglądaliście masę horrorów i za każdym razem irytujecie się, gdy dziewczyna na horrorze idzie sama w ciemne krzaki z nadzieją, że czeka tam na nią ukochany Bob. Jednym słowem może nie jesteście ekspertami od żywych trupów, ale podstawową wiedzę macie i z grubsza wiecie co robić, gdy na Brackiej zamiast deszczu zaczną padać Krakowiacy od ugryzień zombiaków. Dlaczego więc ci bohaterowie filmów zawsze zachowują się jak gdyby nigdy w życiu nie widzieli ani jednego horroru? Kurde, przecież tak samo jak i my muszą mieć podstawową wiedzę z zakresu horrorowego survivalu, nie ma bata. Ale nie, otwierają drzwi kiedy nie jest to potrzebne; gdy zombiaki dorwą ich przyjaciół to zamiast uciekać, stoją w miejscu i drą się „Dżooon! Nieee! Dżooon!”; gapią się przez szczelinę w zaporze z desek za ukochanym, choć z góry wiadomo, że zamiast ukochanego pojawi się żywy trup, złapie za rękę i zeżre. I tak całe preludium 28WL było irytujące. Prawdą jest bowiem, że gdyby otoczeni przez przeróżne stwory ludzie siedzieli na dupie w kryjówce, to nikt by ich nie dorwał i może by się doczekali na amerykańską odsiecz.

Po preludium przyszło w żołnierskich słowach opisane, co gdzie i jak i zaczął się ciekawy film. Amerykańskie wojsko dzielnie przyszło z pomocą i ustawiło perymetr według bezpiecznej dzielnicy, opustoszały Londyn znów wyglądał bardzo okazale, co chwilę przelatywały helikoptery, co w filmie zawsze ładnie wygląda, a chłopaki z US Army w pełnym rynsztunku przeładowywali broń i rzucali onelinerami. I już byłem gotów olać swoją irytację, ale znowu się zaczęło. Najpierw dwójka głupich szczeniaków postanowiła wydostać się z chronionego terenu, choć tłukli im do głowy, że nie należy tego robić, a zapewne przez ostatnie pół roku nie oglądali w telewizji nic innego niż raporty z palenia zwłok zombiaków i o tym, że wciąż jeszcze jest niebezpiecznie. Ale nie, jeszcze dobrze nie zamieszkali w nowym mieszkaniu, a już sru na niebezpieczne peryferie. Przy okazji okazało się, że dwoje szczeniaków jest bardziej sprytnych od amerykańskiej armii, która ich nie zauważyła (dość szybko naprawili ten błąd, ale bez konsekwencji). Zresztą, szczeniaki miały łatwo, bo mimo zapewnień, że im bliżej bezpiecznej strefy tym więcej żołnierzy, to właściwie było ich nie więcej niż czterech. No, a potem przyszło najlepsze.

Jest sobie amerykańskie wojsko, które przybywa do Londynu, żeby go chronić przed nawrotem zombiowatej zarazy. Mają cały Londyn do posprzątania, ale chcą też, żeby ludzie mogli na nowo tam zamieszkać, więc porządkują bezpieczną strefę i sprowadzają pierwszych mieszkańców. Nawet pub im otwierają. No i wszystko jest git, aż tu nagle po dwóch miesiącach od ostatniego takiego przypadku znajdują kolejnego ocalałego. Wyraźnie pogryzionego. Niech mi ktoś powie, po kiego grzyba zawożą go do samego centrum bezpiecznej strefy? Bo ja tego nie kumam. Cały Londyn opanowany przez wojsko, można tego ocalałego zbadać obojętnie gdzie, ale nie, trzeba go zawieźć tam, gdzie bezpiecznie żyje sobie parę tysięcy ludzi. No to jak to się ma skończyć, he? Geez.

Oj, starzeję się, to chyba pewne. Albo te filmy są rzeczywiście głupsze. No, ale dość zrzędzenia, czas na jakieś pozytywy.

Kiedy już nie było za dużo okazji do irytowania mnie, bo po ulicach znowu biegały zombie i zagryzały wszystko, co im się nawinęło pod zęby, zaczął się sympatyczny film. Żołnierze strzelali, zombie krwawili jak należy, coś się cały czas działo i nie było czasu na zastanawianie się nad pierdołami. No, Carlyle (gra tutaj, dawno go nie widziałem) pojawiał się w absolutnie durnych momentach, ale co tam. Była akcja, było strzelanie, była krew, no i były dwie fajne sceny. Jedna to śliczne żniwa helikopterem, a druga jeszcze śliczniejsza, to scena z noktowizorem. Naprawdę, bardzo, bardzo ładna. Warto dla niej cały film obejrzeć.

Ogólnie więc taka średnia krajowa. Irytujące, ale spokojnie można obejrzeć w wolnej chwili. A kto nie lubi krwi ten sobie może obejrzeć 28WL w celu pośmiania się z różnych pierdółek. Oprócz tego, co opisałem wyżej było jeszcze kilka rzeczy, które automatycznie wzbudziły u mnie uśmiech. Zapewne jestem dziwny, ale rozbawiło mnie to:

Pamiętajcie! Jeśli kręcicie film o wielkim mieście, które opustoszało w wyniku jakiegoś nieszczęścia, KONIECZNIE musicie dać taką scenę jak na powyższym screenie. Wałęsające się po tym mieście zwierzątko nadaje filmowi taki niesamowity klimat i po prostu musi być. Tak mówi Schemat. Reżyser chyba jednak nie czytał dokładnie, bo od łabądka większe wrażenie zwykle robią lew albo żyrafa.

Drugie, co mnie rozbawiło było to:

Jest w 28WL dużo żołnierzy, ale tylko o jednym wiemy więcej niż to, że jest żołnierzem. Ciekawe dlaczego, no hmm… Na pewno nie ma to żadnego znaczenia…

Jest jeszcze rzecz numer trzy ze specjalną dedykacją od reżysera dla tępych widzów, którzy na pewno nie zrozumieją filmu bez podpowiedzi:

Chwilę wcześniej w dialogach pada zdanie, że wirus rozprzestrzenia się przez krew i ślinę. Zaraz potem romantyczny pocałunek i taka oto strużka śliny jak na zdjęciu (na ruchomym obrazie lepiej widać). Bo oczywiście widz jest głupi i się nie domyśli, że skoro się całują, to… będą dzieci 😉

Jedna wielka bzdura, ale efektowna. 4(6)
(570)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004