×

Wind Chill

Wczoraj wieczorem skonsumowałem jeszcze jeden seans, ale nie chciało mi się już pisać na temat filmu, który obejrzałem. A jako, że był to najlepszy seans wczorajszego dnia, to dziś nadrobię tę zaległość, bo żal byłoby Was nie poinformować o świetnym filmie, który nie powinien nikomu przejść koło nosa.

Rozpoczyna się przerwa bożonarodzeniowa. Pewna studentka z zaskoczeniem dowiaduje się, że nie będzie miała jak wrócić do domu, więc postanawia skorzystać z ostatniej szansy i poszukać ogłoszenia o podwózce na uniwersyteckiej tablicy ogłoszeń. Ku jej zadowoleniu znajduje stosowne ogłoszenie i następnego dnia może zapakować się do samochodu nerdowskiego (nie mylić z enerdowskim) studenta, którego pierwszy raz na oczy widzi.

Jak na razie sztampowo, co? Ale za to potem… potem też jest sztampowo. Zjeżdżają w boczną drogę, która ma być skrótem i na której z hukiem ładują się w zaspę. Opowiadam o tym, bo to żaden spoiler – czego się spodziewać po podróży samochodem przez Amerykę w filmie, który jest dreszczowcem/horrorem. Nie przeszkadza to jednak w tym, żeby ze sztampowej historyjki zrobić dobry film, wyprodukowany (co mnie zdziwiło) przez panów Clooneya i Soderbergha. „Wind Chill” to kolejny przykład na to, że dwa filmy o tym samym mogą być zupełnie różne. Nie będę porównywał do konkretnych tytułów, ale ile cienkich filmów było na podobny temat? Setki. A od czasu do czasu trafia się taki, który też jest o tym samym, a jednak nie jest tak sam.

„Wind Chill” był dla mnie zupełnym zaskoczeniem, bo nie spodziewałem się po nim niczego dobrego. Ba, nie wiedziałem o nim również nic ponad to, że występuje w nim sympatyczna Emily Blunt. W ramach Halloween postanowiłem jednak dać szansę horrorom, które mam na wierzchu pod ręką i w ten sposób przeniosłem się w zimną, zimową noc wymalowanym świetnym klimatem. Mogę spokojnie przyznać, że choć rozpoczynał się dość powolnie, to już od pierwszych scen przypadł mi do gustu i rozmowy bezimiennych bohaterów w jadącym samochodzie oglądało mi się z przyjemnością i z zaciekawieniem co też dalej się wydarzy. A wydarzyło się sporo.

Jeśli miałbym porównać „Wind Chill” do jakiegoś innego filmu, to pierwszy z brzegu na myśl przychodzi mi świetny „Motel” [„Vacancy”]. Ludzie sobie po „Motelu” jeździli, ale co tam ludzie, wiedzą tyle, co zjedzą. Mnie podobał się bardzo, a „Wind Chill” spokojnie stawiam na drugim miejscu zaraz po nim w kategorii klimatycznych dreszczowców. Różni je właściwie tylko pora roku – akcja „Motelu” rozgrywa się w upalną, letnią noc. A tak poza tym wszystko inne jest podobne.

Pierwsza połowa „Wind Chill” to mistrzostwo świata w budowaniu klimatu. Kadry pełne samochodowych szyb, w których co chwilę może się coś pojawić, cisza zimowej nocy, niepokojąca sytuacja w jakiej znaleźli się bohaterowie, którzy utkwili w środku lasu – wszystko to sprawia, że film ogląda się z prawdziwą przyjemnością i nigdy nie jest niczego pewnym. A gdy w dalekim tle zaczynają przechadzać się cienie tajemniczych postaci… brrr. Potem, gdy akcja nabiera więcej rumieńców, scenarzyści niestety trochę się zamotali i przekombinowali całą sprawę, ale to i tak nie umniejsza zasług filmu, który naprawdę potrafi przestraszyć.

„Wind Chill” okazał się znakomitym wyborem na zwieńczenie halloweenowego dnia horrorowego. 5(6) choć w świetle tej oceny blednie 4+ dla „Dead Silence”.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004