Jest! Udało mi się w końcu obejrzeć jakiś film! Obejrzałbym i drugi, ale zadzwonił kumpel i powiedział, że wpadnie, a potem to już nie wiem. Za długo się przygotowywałem psychicznie do obejrzenia tego pierwszego, żeby drugi zacząć tak po prostu z marszu.
Samantha obchodzi właśnie szesnaste urodziny. Na nieszczęście zbliża się ślub jej siostry w wyniku czego nikt nie pamięta o jej urodzinach. Na domiar złego kocha się w starszym chłopaku, który nie wie o jej istnieniu. A no i jeszcze piersi jej przez noc nie urosły. Jednym słowem same kłopoty.
Nie mam pojęcia dlaczego spośród tylu filmów do obejrzenia wybrałem akurat ten prehistoryczny. Pewnie dlatego, że zawsze chciałem go obejrzeć, a jakoś mi umknął. No może z tym zawsze to przesada, ale wiem, że byłem ciekaw co to za film, z którego grają melodyjkę w „Krótkim spięciu”. No i w końcu się przekonałem.
Sam film to klasyka kina młodzieżowego lat 80. wyreżyserowana przez ówczesnego Boga, Johna Hughesa. W obsadzie znalazło się miejsce dla dwóch innych ikon młodzieżowego kina tego okresu, czyli dla Molly Ringwald i Anthony’ego Michaela Halla. Jednym słowem taka najbardziej klasyczna z możliwych komedii lat osiemdziesiątych z zapomnianymi już dzisiaj aktorami. Co ciekawe w obsadzie można zobaczyć młodziutkiego Johna Cusacka, który wytrzymał dzielnie upływ czasu i dzisiaj wciąż całkiem nieźle sobie radzi. No i jest jeszcze jego siostra Joan w dość głupawej epizodycznej roli. Ona też z wiekiem radziła sobie coraz lepiej, co każe przypuszczać, że lepiej było wtedy nie grać pierwszych skrzypiec tylko w cieniu czekać na swoją szansę.
Sam film porywający nie jest. I chyba nie chodzi o to, że nie wytrzymał próby czasu, bo dużo innych komedii z tamtych lat nadal ogląda się świetnie. A w „Sixteen Candles” to na dobrą sprawę nie wiadomo nawet o co chodzi. Mamy zlepek epizodów lepszych i gorszych, parę scen do śmiechu, no i w zasadzie żadną fabułę…
I w tym momencie pisania recki przyszedł kumpel i mi przerwał. A teraz mi się już dalej nie chce pisać, więc 3+(6) i z Bogiem.