Jamie, świeżo upieczony wdowiec, wraca do rodzinnego miasta w celu wyjaśnienia sprawy tajemniczego pojawienia się lalki brzuchomówcy (wiecie, taka lalka co ją brzuchomówca trzyma na ręce, a nie lalka przedstawiająca brzuchomówcę) parę chwil przed jeszcze bardziej tajemniczą śmiercią żony Jamiego.
Przerwa z niskobudżetowymi horrorami okazała się trafnym wyborem, choć nie mogę powiedzieć, że jestem wniebowzięty (choć w przypadku horroru powinno się chyba mówić „wpiekłowzięty”, nie?). Na pewno jednak jestem zadowolony z seansu, na który się zdecydowałem pomimo odstraszającej okładki tego filmu. Jeśli chodzi o filmy duetu Wan/Whannell ten jest zdecydowanie lepszy od opromienionej sukcesami „Piły”. Przynajmniej więcej sensu ma.
Co ciekawe, parę godzin przed obejrzeniem filmu, kiedy przedzierałem się przez opowieść o samochodzie na krew, pomyślałem sobie, że mam ochotę najakiś inny horror, na którego początku lektor poważnym głosem opowie, że od wieków coś tam coś tam. No i proszę, właśnie tak zaczął się „Dead Silence”. A potem to już zgodnie z regułami gatunku. Stara tajemnica sprzed lat, buszowanie nocą po cmentarzu (jest coś ciekawego w zachowaniu horrorowych bohaterów, że zupełnie bez powodu jadą odwiedzić cmentarz właśnie w środku nocy), mgły unoszące się nad jeziorem i takie tam inne składniki klasycznego horroru. Wiele strachu nie ma, ale ja i tak od dawna przestałem to traktować jako wyznacznik dobrego horroru. Znaczy fakt czy ten jest straszny czy nie. Niby w horrorze chodzi przecież o strach, ale bądźmy poważni. Kto mając na karku dzieści lat będzie się bał na filmie o lalce brzuchomówcy albo na każdym innym horrorze? Pewnie, można podskoczyć na krześle, gdy coś wyskoczy znienacka, ale to wszystko. Naprawdę trzeba mieć szczęście, żeby trafić na film po którym paraliżuje nas sama myśl o pójściu do łazienki w środku nocy. Tak więc to, że „Dead Silence” nie jest super hiper strasznym filmem mi nie przeszkadza, bo przede wszystkim oczekuję sensownego filmu (nawet jeśli o lalce brzuchomówcy 😉 ), a jeśli już nie może być sensowny, to niech chociaż będzie z jajem. „Dead Silence” jest porządny i to wystarczy.
Film Wana i Whannella, choć momentami przynudza, myślę że pozytywnie wybija się na tle innych dzisiejszych horrorów. Wie, co ma do zaprezentowania i to konsekwentnie prezentuje nie próbując na siłę być lepszym niż jest. Arcydzieło z czegoś takiego nigdy nie wyjdzie, ale dobry film owszem. „Dead Silence” z pewnością nie trafi na jakąkolwiek listę horrorów wszech czasów, ale warto mu poświęcić półtorej godziny, a zapewniam, że po zakończeniu będziecie zadowoleni, nawet jeśli w trakcie oglądania parę razy ziewnęliście. 4+(6)
Na zakończenie oczywiście „Helloween”:
Podziel się tym artykułem: