×

„Słaby punkt” [„Fracture”]

Jennifer Crawford (Embeth Davidtz) niewierna żona właściciela firmy Crawford Aeronautics wraca do domu po kolejnym spotkaniu ze swoim kochankiem. Zdradzany mąż Ted (Anthony Hopkins) już tam na nią czeka z pocałunkiem, wyznaniem miłości i pistoletem, którego bez wahania używa strzelając żonie prosto w twarz. Skazanie Teda wydaje się być kwestią szybkiego procesu. Tak też myśli jego oskarżyciel, Willy Beachum (Ryan Gosling), który wkrótce przekona się, że myślenie nie jest jego najmocniejszą stroną.

Gdzie nie kliknę, wszędzie chwalą „Słaby punkt”. Nie pozostaje mi więc nic innego jak tylko… żartuję. Nie zgadzam się z tymi pochwałami. Najnowszy film Gregory’ego Hoblita („Lęk pierwotny”, „W sieci zła”) jest filmem co najwyżej przeciętnym. Nie jest może tak, jakby to się prosiło napisać, że polski tytuł tym razem jest adekwatny, ale w zasadzie jest niewiele lepiej. No, bo cóż nam oferuje „Fracture”?

Pierdoły w stylu: „wytrawną partię szachów, w której graczami są wyśmienici zawodnicy” fajnie brzmią i nadają filmowi takiego ważnego wymiaru, ale gdy się tak bliżej przypatrzyć, to szybko się okaże, że na szachownicy brakuje pionków, a jednemu z graczy lepiej idzie, gdy wraca z ubikacji (było niedawno coś takiego, nie zmyślam). Najpierw gracze. Anthony Hopkins po jednej stronie jest pewniakiem i nie ma mu nic do zarzucenia (swoją drogą nieźle „tłucze” te filmy zważywszy, że parę lat temu przy okazji M:I 2 zapowiedział, że kończy karierę) poza tym, że nie stara się być lepszy niż jest. „Po co?” można by się zapytać skoro aktor to wyśmienity. Ano po to, żeby spróbować stworzyć kolejną wielką kreację (nie oszukujmy się, coraz mniej okazji mu pozostało) zamiast po prostu być i nie wyróżniać się zupełnie niczym na tle swoich poprzednich filmów. Nie sprzeczam się, aktor to wielki, ale to nie znaczy, że nie może być jeszcze lepszy. Tymczasem w tym ocierającym się momentami o niepowagę filmie Hopkins gra tak jak mu scenariusz zagra i pokornie zgadza się na odgrywanie roli dość niepoważnej przez większość czasu. Pytanie: dlaczego choć przez chwilę nie wygląda na załamanego śpiączką żony? Dość dziwne zachowanie jak na faceta, który chce się wywinąć od zarzutu usiłowania morderstwa… Można się zastanawiać czy „Fracture” nie miał być czasem krytyką amerykańskiego systemu sądownictwa, ale jakoś nic mi to nie wskazuje poza taką możliwością wytłumaczenia zachowania oskarżonego – choćby przyszedł do sądu w koszulce „cieszę się, że moja żona umiera” to bez dowodów można by mu było, kolokwialnie mówiąc, naskoczyć. Tylko dlatego, że podczas przesłuchania obecny był ktoś, kogo nie powinno tam być. I już. Choćby mieli nagranie video z tego przesłuchania (a pewnie mieli) i byłoby tam widać, że nikt przesłuchiwanego do niczego nie zmuszał ani mu nie groził, to nie ma znaczenia, bo był tam ktoś… No, ale wróćmy do graczy – po drugiej strony pretendent do tytułu szachowego mistrza, Ryan Gosling. Nie pasował mi do tej roli w ogóle. Za młody, za dziecinny, za niepoważny i jeszcze na dodatek z maskowanym (na moje ucho, nie jestem specjalistą) mocnym południowym akcentem, którego nie znoszę w większości przypadków. Mowa o tym, że zagrał wyśmienicie jest moim zdaniem grubą przesadą. Jeszcze długa droga przed nim, a obawiam się, że długo na sławie „Fanatyka” nie pociągnie. No, ale to nie moje zmartwienie.

Pionki na szachownicy. O wątpliwościach dotyczących postaci oskarżonego już pisałem wyżej teraz tylko dwa słowa w odniesieniu do fabuły (nie chcę spoilerować, więc się ograniczę) – „Fracture” doprawdy nie ma wiele do zaoferowania. Jest tam dosłownie jeden zwrot akcji, który można opisać w kilku słowach i który dotyczący głównego dowodu zbrodni i na nim oparto całą fabułę filmu. Nie ma absolutnie nic więcej, a po drodze są jeszcze może ze dwa inne zwroty akcji, które jednak wynikają z tego głównego zwrotu, więc można powiedzieć, że są jego częścią tworząc jeden większy „twist”. No i w wyniku tego mamy w zasadzie kilka długich fragmentów filmu, które absolutnie niczego nie wnoszą poza wydłużeniem czasu trwania filmu. A żeby nie było tak monotonnie to dodano kilka żartów w celu zapewne zabicia nudy i ożywienia tak naprawdę fabuły na co najwyżej jeden czterdziestominutowy odcinek CSI. I tak sobie myślę, że lepiej dwa odcinki CSI obejrzeć niż raz „Fracture”.

Od biedy można uznać „Fracture” za film sądowy, choć na sali sądowej jesteśmy zaledwie parę minut, ale w tej specyficznej przegródce znajdzie się bardzo nisko, daleko pod np. większością filmów opartych na książkach Grishama – tam mamy prawdziwie skomplikowane i pełne niespodzianek procesy (choć w równie „prostych” sprawach) okraszone dużym poczuciem humoru i długimi sekwencjami pełnych napięcia rozpraw (choć wydawałoby się, że powinny być nudne z tą całą prawniczą paplaniną). Po co więc oglądać „Fracture”? Za miesiąc nikt o nim nie będzie pamiętał. 3+(6). Chciecie film o zabijaniu niewiernej żony? Obejrzyjcie sobie lepiej „Morderstwo doskonałe” – doskonały film z niedoskonałym zakończeniem.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004