Kale (Shia LeBeouf) w wyniku wypadku samochodowego traci ojca. Chłopak przeżywa to tym bardziej, że to on siedział na miejscu kierowcy. Nie mogąc pogodzić się z tragedią nie potrafi również znaleźć dla siebie miejsca w szkole i co chwila popada w konflikty. Kolejny kończy się dla niego trzymiesięcznym aresztem domowym. A że siedząc w domu strasznie się nudzi, to dla zabicia nudy zaczyna podglądać swoich sąsiadów.
Film zaczyna się od standardowego hollywoodzkiego wypadku samochodowego – choć na środku drogi leży w poprzek wrak samochodu, to oczywiście zawsze znajdzie się jakiś niewidomy kierowca, który przygrzeje w niego z pełną prędkością. Zamiast hamować, wszyscy bohaterowie hollywoodzkich filmów widząc na ulicy wrak samochodu albo jakiegoś człowieka stojącego nie na chodniku przyciskają pedał gazu. Tak samo jest i w tym przypadku. Tym bardziej to niepotrzebne, bo potem okazuje się, że równie dobrze tego wypadku mogło nie być. W zasadzie dla akcji filmu jest on zbędny. Bohater filmu bardziej niż za ojcem tęskni za wyłączonymi grami video i tak naprawdę to nie widać po nim, żeby był w strasznej żałobie. Wypadek ten oczywiście jest wygodny dla reżysera, bo co jakiś czas można do filmu wrzucić niczym mantrę „stracił ojca, to dla niego ciężkie przeżycie”, ale i bez tego spokojnie byłoby można zrobić identyczny film. A tak to całość zaczyna się dość idiotycznie a dodatkowo widza nadchodzi refleksja, że ten Matt Craven to biedny jest, że się tak mizernie jego kariera potoczyła. Kiedyś wspinał się na K-2, a teraz ginie już w piątej minucie filmu.
Na szczęście potem jest lepiej.
„Disturbia” to powrót do młodzieżowego kina lat osiemdziesiątych, co jest jego głównym atutem w oczach widza, który mile wspomina tamte lata, w których powstało wiele kultowych już dzisiaj filmów. I pewnie gdybym miał piętnaście lat mniej, to film D.J.-a Caruso spodobałby mi się bardziej, no ale to nie wina filmu, że piszący o nim widz, to stary koń. Tak czy siak oglądając przygody głównego bohatera widziałem w nim podobnych bohaterów granych dwadzieścia lat wcześniej przez takich młodzieżowych aktorów jak Corey Haim, Sean Astin czy Corey Feldman (zawsze ciekawił mnie ten zbieg okoliczności, że za jednym zamachem trafiło się kinu dwóch gwiazdorów o niespotykanym imieniu Corey; zresztą jak widzę nie tylko mnie to ciekawi, bo w najbliższym czasie kroi nam się serial komediowy pt. „The Two Coreys” z Haimem i Feldmanem w rolach głównych). Sam Shia LeBeouf zapowiada się zresztą na takiego Coreya Haima XXI wieku i wykorzystuje swoje pięć minut skacząc z planu „Transformersów” na plan nowego Indiany Jonesa i pewnie za chwilę jeszcze dalej. Ciekawe, swoją drogą, czy uda mu się zrobić karierę czy może skończy jak Corey Haim czyli tak sobie.
Całość nie jest zła a film ogląda się bez bólu. Nie ma jakichś niepotrzebnych wulgaryzmów, w których lubuje się dzisiejsze młodzieżowe kino, ale nie ma też niczego specjalnie ekscytującego. Ot historyjka poprowadzona od początku do końca bez żadnych zaskoczeń czy wielkich scen. Tak jak teraz w południe telewizje czasem puszczają „The Goonies”, to myślę, że za dwadzieścia lat „Disturbia” będzie żelaznym punktem południowej ramówki niejednej telewizji. O ile oczywiście za dwadzieścia lat telewizja będzie istnieć. 4(6) choć to raczej wypadkowa tego, co teraz można oglądać na ekranach niż rzeczywistej wartości filmu. Na tle innych tytułów trochę się mimo wszystko „Disturbia” wyróżnia, choć cudów się nie spodziewajcie. No chyba, że macie piętnaście lat to być może poczujecie podczas seansu większego bluesa niż ja.
A tak w ogóle to czas płynie nieubłaganie. Kto to widział, żeby seksowna Trinity grała matkę nastolatka…
(510)
Odpowiedź
Pingback: Prevues of coming attractions, odc. 192. Justice League