Zbliżają się piętnaste urodziny sympatycznej córki pastora, Magdaleny (Emily Rios), a razem z nimi uroczystość wejścia dziewczyny w dorosłe życie. Magdalena jest spokojną dziewczyną, która do tej pory nie sprawiała kłopotów. Sytuacja jednak dość znacznie się komplikuje, gdy okazuje się, że jest w ciąży. I choć upiera się, że nie współżyła z żadnym chłopakiem, to w domu i tak standardzik, czyli wrzeszczący rodzice.
Oglądając „Quinceanera” uderzyło mnie przede wszystkim po raz kolejny podobieństwo między Polakami a Meksykanami. Tak sobie myślę, że gdyby ktoś kiedyś postanowił przeprowadzić śledztwo na temat tego kto komu ukradł daną melodię to efekty byłyby zaskakujące. Do tego dochodzi sama mentalność obydwu narodów, stawianie Matki Boskiej na piedestale, no i ukochanie imprez – filmowa piętnastka do złudzenia przypomina połączenie polskiej Pierwszej Komunii z osiemnastką. Disco mexico też podobne. Polak Meksykanin dwa bratanki – do takich wniosków doszedłem oglądając film panów Washa Westmorelanda i Richarda Glatzera.
Poza tymi kulturowymi spostrzeżeniami pozostaje nam dobry film, choć raczej nic więcej. Historia jest do bólu standardowa i wiele takich historii przewinęło się już przez wszelakie „Rozmowy w toku” i inne tokszoły a także w zapewne niezliczonej ilości filmów. Nastolatka zachodzi w ciążę, rodzice na nią drą japę itd. itd. Nic odkrywczego w tym nie ma, a na dodatek nawet nie wiedząc o czym będzie film to szybko można wyłapać, co też się wydarzy. Mnie wystarczyło jedno spojrzenie bohaterki poparte stwierdzeniem jej ojca, że „Magdalena jest inna. Jest większą tradycjonalistką niż Eileen (inna jubilatka)”.
Co ciekawe, to co w tym filmie jest niestandardowe, czyli historia kuzyna/gangstera/geja niezbyt pasuje do reszty filmu. Wątek jest tak zupełnie niepotrzebny, że aż dziw bierze, że 1/3 filmu zajmuje. Nie mam pojęcia co ma piernik do wiatraka – zupełnie jakbym oglądał dwa filmy zamknięte w jednej fabule. Gdyby jeszcze w jakiś wyraźny sposób wiązały się one ze sobą, ale nic takiego nie zauważyłem. W efekcie wygląda to tak, ze oglądamy film o nastolatce w ciąży a za chwilę film o gejowskich kochankach. Coś jakby oglądać „Amores Perros” ale bez połączenia na końcu wątków.
Mimo to „Quinceanera” jest filmem ciekawym i dobrze zrobionym. Aktorzy grają dość naturalnie no i brak tu jakichś wielkich wstrząsów – cały film jest na równym poziomie i jeśli zaciekawi widza na początku, to i do końca będzie ciekawił. Trochę mnie jednak dziwią dwie główne nagrody na festiwalu Sundance. 4-(6).
Podziel się tym artykułem: