×

„Ludzkie dzieci” [„Children of Men”]

Niedaleka przyszłość. Świat cierpi na bezpłodność. Od osiemnastu lat nie urodziło się żadne dziecko. Theo (Clive Owen) były aktywista, obecnie zblazowany facet w średnim wieku, postanawia podjąć się niebezpiecznej misji.

Z miłą chęcią napisałbym jakąś sensowną reckę, ale totalnie się zepsułem i całymi dniami jestem śpiący. Teraz też, a nawet 23 nie ma jeszcze. Dlatego myślenie również idzie mi jako tako,a co zatym idzie kuleje układanie słów w sensowną wypowiedź. Do dupy jednym słowem. Stąd ta recka prawdopodobnie też taka właśnie będzie.

Sam nie wiem czego spodziewałem się po tym filmie. Zobaczyłem wśród wątków w dyskusji na IMDb jeden z tematem: „Most disturbing scene” i przez cały film czekałem na jakąś, ale się nie doczekałem. Dziwni ci imdbowscy userzy. A, że oczywiście przez cały seans byłem senny jak cholera, to i pewnie nie wpłynęło to dodatkowo na zadowolenie z seansu. Jednym słowem za stary już jestem do oglądania filmów i ich recenzjowania. Powinienem się raczej rozejrzeć za jakąś pieluchą na wymiar.

Nie to, że „Children of Men” mi się nie podobał, ale myślę, że mógł podobać mi się bardziej. A pomijam fakt, że Clive’a Owena nie lubię, choć nie przeszkadza mi to szanować go za to, że w moim mniemaniu jest najlepiej przeklinającym aktorem na świecie (Joe Pesci ostatnio się nie pokazuje, bo pewnie by go szybko zdetronizował). Nic jednak nie poradzę, że najbardziej dał mi do myślenia w kwestii ciut nie związanej z fabułą. Otóż w trakcie filmu była taka długa scena kręcona z jednego ujęcia. W trakcie sceny obiektyw kamery został zachlapany kroplami krwi, które jakieś dwie minuty później zniknęły choć nie zauważyłem cięcia. No i tak się do teraz zastanawiam co się z nimi stało, że tak nagle zniknęły bez ostrzeżenia.

Taki to nieczuły jestem na ziemskie problemy z bezpłodnością. Niestety.

Najfajniejszy w całym filmie był jego dość przygnębiający klimat podkreślany przez zdjęcia i przez scenografię. Kawał roboty wykonano w celu przekonania widza, że akcja dzieje się w przyszłości, bez konieczności serwowania koskicznych pojazdów i laserów. I rzeczywiście uwierzyłem, że mamy rok 2027. Pod tym względem „Children of Man” dodać możemy do listy filmów 'przyszłościowych’ stroniących od futurystycznych efektów, obok takich tytułów jak „Code 46”, czy „Gattaca”. Przyszłość w filmie Cuarona nie prezentuje się najciekawiej, choć nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że spokojnie mogli to nakręcić prawie w całości w ówczesnej Polsce. No, ale nam bezpłodność nie grozi – mamy becikowe.

Reasumując, to godny uwagi film z ciekawym scenariuszem poruszającym poważny temat. Realna wizja społeczeństwa za x lat pokazana z realizatorskim rozmachem, czyli film, który może pobudzać do dyskusji – choćby tych na temat znikających nagle kropel krwi. 4+(6). Nic nie poradzę na to, że bardziej mi się podobał „My Dead Girlfriend”, o którym jutro, nakręcony za pewnie mniejszą sumę niż bierze za strzyżenie fryzjer Clive’a Owena.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004