Trzeci rozdział skończony. Znaczy pierwszy, ale trzeci w kolejności pisania. 76 stron do przodu, mam nadzieję, że bez konieczności zbyt wielu poprawek. Co powie promotorka, co powie promotorka, czy znów się wykręci, czy studenta zniechęci…
W weekend wolne. Co prawda zauważyłem pewną nieprawidłowość, ale nie wpłynie to na „odmagisterkową” labę. A ta nieścisłość jest taka, że sam sobie przecież wyznaczam dwa terminy:
– 4 strony dziennie,
– 1 rozdział tygodniowo.
Rozdział napisałem w pięć dni, czyli zmieściłem się w drugim terminie. Rozdział ma 22 strony, czyli na razie mieszczę się z nawiązką również w pierwszym terminie. Tyle, że dwa dni przerwy spowodują, że pierwszy termin zostanie zignorowany. A to już drugi raz, bo w zeszłym tygodniu było to samo, tylko stopień ignorancji był mniejszy, bo rozdział miał 26 stron.
I tylko nie chce mi się liczyć, który termin jest ważniejszy. Bo jeśli ten drugi to no problem, ale jeśli ten pierwszy, to mogę nie zdążyć o 13 stron (w tym jedna strona z rozdziału trzeciego, 29-stronicowego).
No nic dziwnego, że mi bije skoro zamiast oglądać świeżutki odcinek Losta, to siedziałem ponad pięć godzin (z dużymi przerwami) nad edytorem tekstu.