×

„COOLER” [„THE COOLER”]

Bernie Lootz (William H. Macy) jest urodzonym pechowcem. Czego się nie dotknie, zamienia w ruinę. Jednak mimo wszystko, okazuje się, że może być do czegoś przydatny, a zawód coolera, jest dla niego wprost wymarzony. A czym zajmuje się cooler? Przynoszeniem ludziom pecha w kasynie. Wygrywasz za dużo w blackjacka, pojawia się cooler, a ty nagle zaczynasz przegrywać, dzięki ruletce zarabiasz kolejny tysiąc dolarów, pojawia się cooler… Po latach spędzonych na przynoszeniu pecha innym, Bernie ma jednak dość swojej profesji i postanawia odejść z kasyna. Jest jednak pewien problem – u właściciela kasyna ma zaciągnięty dług, który musi spłacić, pracując w jego kasynie właśnie. Umowa obejmuje kilka lat, który to czas właśnie się kończy i Bernie wkrótce będzie wolny. Tyle tylko, że zdarzają się dwie rzeczy. Właściciel kasyna (demoniczny Alec Baldwin) nie chce się go pozbywać to raz, a dwa, że na drodze Berniego stoi sympatyczna kelnerka (Maria Bello), która powoli zakochuje się we wiecznym pechowcu. A razem z tą miłością wydarza się również i trzecia, zupełnie niespodziewana rzecz.

Potrafi sobie ktoś wyobrazić lepszego aktora od Williama H. Macy’ego do tytułowej roli coolera? Ręka do góry. Noo, śmiało… Ja sobie nie potrafię wyobrazić. Zdarza się, że scenariusze pisane są pod konkretnych aktorów, a ja nie wiem czy w tym przypadku było tak samo, ale nawet jeśli nie to spece od castingu mieli prostą robotę. Z takim żałosnym spojrzeniem jakie jest charakterystyczne dla Macy’ego, z pewnością długo o rolę walczyć nie musiał. A, że to dobry aktor, to sprawdził się bezbłędnie. No, a to z kolei to już połowa sukcesu dla filmu, który przede wszystkim opowiada o człowieku, a nie o tym jak odbić siedmiu więźniów z wietnamskiej niewoli. Choć jestem dziwnie pewien, że i z M16ą Macy dałby sobie radę.

Tak więc połowę sukcesu już mamy, ale do całości, potrzebna jest druga połowa. Czy w przypadku „Coolera” udało się ją znaleźć? Nie do końca. Przy czym od razu mówię, że nie jest to zły film. No, ale wybitny też nie.

Bezsprzecznym jego atutem są kreacje aktorskie. O Macym już napisałem, a teraz wspomnę tylko o Marii Bello, która dotrzymuje kroku swojemu ekranowemu partnerowi (ich gołe tyłki błyszczą tak samo 🙂 zresztą o Bello i jej niekomplentym ubiorze już pisałem w przypadku „A History of Violence więc nie będę się powtarzał; a może się i powtórzę – to miło, że są jeszcze aktorki, które nie boją się pojawiać na ekranie bez zbędnych strojów, przynajmniej jest na co popatrzeć; niemniej jednak człowiek tęskni do lat 80ych, gdzie nie było problemu z takimi widokami; ech, monotematyczny jestem, znowu będą ludzie mówić, że jestem zboczeniec), no i o Alecu Baldwinie, który też się stara. Nie przepadam za nim, ale jak chce to potrafi. A tutaj zdarzały się momenty, w których mu się chciało.

No, a pisząc jeszcze parę słów o samym filmie, to jest to porządny film obyczajowymi z elementami humorystycznymi, jak również z paroma mocniejszymi scenami. Ogląda się go „bez bólu”, ale też specjalnie nie wciąga. Bohaterów można polubić i im kibicować, ale żeby na widok ich przygód nabawić się palpitacji serca, to raczej nie. Na szczęście nudzić się za bardzo też nie ma kiedy, tak więc podsumowując całość, to zasługuje na dobrą ocenę, bo to jest dobry film. Plus dla aktorów w sumie daje 4+(6)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004