Grupowe ruszyło, kieliszki zaczęły krążyć, a ja nic nie mogłem jak zwykle pić, bo czekało mnie jeszcze sporo jeżdżenia to tu, to tam (w sumie przejechałem przez te dwa dni dwieście kilometrów 🙂 ). No i cały czas denerwowałem się tym, że nie ma jeszcze amatorów cielęciny. Wiedziałem już, że jeden z owych amatorów, ori0n, będzie dopiero o 17ej. W międzyczasie pojawił się Yoyo i całkiem bezbłędnie rozpoznał większość z grupowiczów, których na żywca widział przeca pierwszy raz. Respect! Trochę mu się tylko Jaro z qurtisem pomylili hehehehe. Reszty grupowiczów natomiast nie było widać. Przed 17ą pękłem i pojechałem przedzwonić do knajpy, czy mogę zrezygnować z zamówienia.
Nie mogłem. Znaczy się nie musiałem zjadać tej cielęciny, ale zapłacić za nią musiałem. Wrrr. Pojechałem na Krępę, zebrałem od towarzystwa po trzy zeta i pojechałem z Markiem uregulować rachunek. W Knajpie Jurajskiej okazało się, że wcale nie muszę płacić i mogę zrezygnować z zamówienia. Tak też zrobiłem. Wsiadając do samochodu, Marek zadzwonił do ori0na. Okazało się, że krakowska część grupy była na przystanku w Ogrodzieńcu. Podjechaliśmy więc tam i na Krępę wróciliśmy w sześcioosobowym składzie. Oprócz mnie i Marka dosiedli się również Efa, Ania Wronixowa, WronX i ori0n.
Dobrze się złożyło, że zebrałem już po te trzy złote. Teraz wystarczyło się zebrać po jeszcze dwa i można było jechać po zakupy. Do Biedronki orócz zebranej kasy i mnie pojechali Fajowiutka, Robson i Stan. Na miejscu miała miejsce drobna wymiana zdań na temat ile picia kupić i w tym wszystkim zapomnieliśmy o kupnie talerzyków i kubków. Nie zapomieliśmy na szczęście o na oko sześciu kilogramach kiełbasy i cukrze w kostkach do absyntu. Była specjalna łyżeczka Robsona, więc byłoby głupio gdyby nie było cukru w kostkach.
Zawieźliśmy wszystko na Krępę i nareszcie mogłem jechać ostatni raz do domu żeby wziąć wszystko co mi potrzebne i mieć spokój. Około 18ej wjechałem po raz ostatni na Krępę i przywitałem się z resztą gromkim okrzykiem „Wóóódkiii”. Kochany Robson zostawił mi trochę swojej wyborowej Kukułeczki więc mogłem poznać jej rozkoszny smak. Robson, poproszę raz jeszcze o przepis, ale taki dokładny krok po kroku – nie bądź świnia!
No, a potem to standardowo. Śmiechu kupa, zdjęcia w towarzystwie serwera, krążący alkohol to tu, to tam, frisbee przezywające swój renesans, piłka nożna, po której Jaro nabawił się koniec, końcem lumbago… Za dużo się działo żeby dać radę to jakoś sensownie opisać. Dotarli też w końcu do nas tola, pilkku i gambit więc był już prawie komplet. Brakowało tylko Doggiego z tajemniczą Kobietą, ale podobno przysłał Lucowi smsa koło 15ej, że jest już niedaleko więc była szansa, że i On dotrze. Szczególnie, że koło 18ej przyszedł kolejny sms, ze właśnie jedzą obiad w Knajpie Jurajskiej.
CDN
Podziel się tym artykułem: