×

DZIENNIK BRYDZI NOWAK (52)

[autor: Quentin]

19 września, środa
11 jednostek alkoholu, 27 papierosów, standard

Nie powiem żeby łatwo sie było dostać na Krępę w Ogrodzieńcu. Z Katowic trzeba było jechać pociągiem do Zawiercia, z Zawiercia autobusem do Ogrodzieńca, a potem z buta godzinę pośród lasu. Co to za dzicz, że żadne autobusy tam nie jeżdżą? Dlatego nigdy nie chciałam mieszkać na wsi. Nuda, brak rozrywek i na dodatek krowy pasące się na ulicach. A ja specjalnie kórw yyy… krów nie lubię. I nie zmieni mojego zdania żadna słodka dziewczynka, która twierdzi, że krówka robi „muuu”, A ja wiem, że krówka potrafi też wykorzystać inne otwory w swoim ciele. Do końca życia nie zapomnę jak kiedyś poślizgnęłam się na takim ładunku. To było jeszcze na studiach. Pojechaliśmy z przyjaciółmi na wakacje do jakiejś dziury zabitej dechami. Wszyscy mówili że będzie fajnie: mleko od krowy, jajka od kur, tabletki od bólu głowy… no to pojechaliśmy. Nie było nawet całkiem źle, choć męczyłam się w tym prymitywie bez prądu (dziękować Bogu za wibratory na baterie!) to towarzystwo było wspaniałe. Hm, pamiętam, że był wtedy z nami Jurek – moja pierwsza, wielka miłość. Jurek nie pozwalał mi się nudzić, a że wyposażenie miał to nudno nie było. No, ale ja o krowiej kupie: no więc wybraliśmy się raz na pieszą wycieczkę. Był wtedy środek września więc postanowiliśmy pozbierać trochę grzybów. No i idziemy do tego lasu, a po drodze łąka, a na łące pasą się krowy. Pierwszy raz widziałam gadzine na oczy więc podbiegłam w ich kierunku, no i się poślizgnęłam na jednym placku, a twarzą wylądowałam w drugim. Do końca wycieczki nikt nie mówił do mnie inaczej niż Placek, a przykrego zapachu nie udało się zmyć z mojej twarzy. Nie wiem też czemu, ale od tamtej pory wyczułam dziwną niechęć Jurka do mnie… Na pohybel krowom. Biało-czarnym i czerwonym!

No, ale wracajmy do sedna. Po godzinnym marszu we wskazanym kierunku oczom naszym ukazał się ośrodek wypoczynkowy Krępa. Ucieszyłam się, bo nie było tam specjalnie nic do spalenia. Ot jedna knajpka i budynek ratownika wodnego. Nawiasem mówiąc ratownik okazał się spasioną świnią co to wyglądał na takiego co pływać nie umie. Inna sprawa, że pomimo upalnego babiego lata nie było tu zbyt wielu amatorów kąpieli. Zresztą woda w basenie nie zachęcała do tego żeby się w niej taplać. Lucyna, Pati i Samanta stwierdziły, że się trochę poopalają. Wskoczyły w kostiumy kąpielowe i rozpostarły swoje cielska na zielonej jeszcze trawie. Ratownik wydał pomruk zadowolenia (a może się tylko odbijało tej grubej świni?) taksując moje przyjaciółki lubieżnym wzrokiem. Pokazałam mu fucka i splunąłam wymownie. Chyba go to podnieciło, bo napiął swoje „mięśnie”. Zebrało mi się na śmiech i właśnie w tym momencie wybuchł pożar. Tak, ja to mam przygody. Oczywiście zdziwić się nie zdziwiłam, bo na pożar przygotowana byłam. Dziewczyny tez olały sprawę sikiem prostym, bo dalej prażyły swoje tyłki na słońcu. Wszyscy inni pouciekali w stronę Ogrodzieńca – zadziwiające jak szybko biegł ratownik. Brzuchol obijał mu się o biodra i o pachy, ale biegł przed siebie zostawiając w tyle nawet kilka osób. Zadziwiające, no ale w końcu to wieś, a na wsi to różne dziwy się dzieją.

Domek ratownika spłonął szybko. Ciach mach i po sprawie. Odczekałam dwie godziny (przy okazji zauważyłam, że straż pożarną w tym Ogrodzieńcu to mają normalnie sprinterską) i zaczęłam buszować po zgliszczach. Co mnie zdziwiło to to, że wśród popiołów znalazłam dwie przykuwające wzrok rzeczy: metalowy kubek z wygrawerowanymi literami: „DKI W POL”, oraz porcelanową muszlę klozetową z napisem „KAZ SPRZ”. W tym momencie zemdlałam.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004