×

ZWYKŁY DZIEŃ

Taaak, to będzie porywająca notka…

Minus piętnaście stopni Celcjusza, to nie jest najszczęśliwsza temperatura na wychodzenie z domu, w którym działa całkiem dobrze centralne ogrzewanie. Ja jednak musiałem ruszyć zwłoki i pojechać do Kacowic. No to ruszyłem zwłoki i pojechałem, po drodze wachlując w tą i z powrotem wajchami w samochodzie, co by dmuchawa na zmianę odparowywała to szybę przednią, to szyby boczne. Wrrr, jak ja nie lubię tej zimowej żonglerki z ogrzewaniem.  Pewnie w lepsiejszych samochodach nie ma takiego problemu, ale niestety nie mam na składzie żadnego lepsiejszego samochodu. Na szczęście mam jeszcze dobry wzrok (co graniczy z cudem zważywszy ile czasu spędzam przed kompem) więc coś tam widziałem przez brudne (zamarzł spryskiwacz) i zachuchane szyby. Zresztą dojechałem tam i z powrotem i żyję więc to czemuś dowodzi.

Na miejscu czekała mnie niespodzianka w postaci nieodśnieżonego parkingu pod uczelnią. No ja rozumiem, że nie ma po co odśnieżać skoro śnieg wcześniej czy później sam stopnieje, ale w wyniku tego parking na ponad pięćdziesiąt samochodów zdołał pomieścić góra dwadzieścia, które „postawały” według sobie tylko znanego wzoru, zastawiając wjazd, wyjazd i wszystko co tylko dało się zastawić. A potem się spokojnie nie dało pisać egzaminu, bo co chwilę ktoś przychodził i prosił żeby kierowca tego i tego wozu przestawił swoją maszynę, bo się wyjechać nie da. Ja na parking wjechałem tylko troszeczkę i widząc co się dzieje wycofałem się i postanowiłem szukać innego miejsca na zaparkowanie. W pierwszym stwierdziłem, że zastawiam jednak wyjazd z czyjegoś garażu i musiałem szukać dalej. Kłopot był w tym, że się zakopałem w śniegu i musiałem wyleźć i trochę popchać samochód. Na szczęście drugi kandydat na miejsce postojowe był lepszy i bezproblemowy.

Postanowiłem dziś przyjechać godzinę wcześniej przed egzaminem żeby zająć lepsze miejsce siedzące – niestety ambicja nie popłaca, bo sala i tak była zamknięta, a otworzono ją na jakieś dwadzieścia minut przed egzaminem. No, a że mnie się nie chciało warować pod tymi drzwiami, to gdy się już wszyscy do sali wepchali, to ja wraz ze znajomymi mogliśmy już co najwyżej zająć miejsce w pierwszej ławce. Nawet nie ławce, bo pierwszy rząd nie miał blatów do pisania. Na szczęście było na czym siedzieć. Trochę zwaliłem sprawę, bo pomyślałem, że będzie trzeba siedzieć co dwa miejsca więc zrezygnowałem z miejsca obok kumpla-naukowca, siedzącego na prawie samej górze auli. Tymczasem można było siedzieć na kolanach nawet, jak się okazało. No i to chyba zdecydowało, że raczej egzaminu tego za pierwszym podejściem nie zdam. To znaczy szansa jest, bo z połowę co było do zrobienia zrobiłem, ale pozytywny wynik w całości zależy od dobrego serca profesorki od prognoz i symulacji, z których dziś był egzamin. Zobaczymy. Tak czy siak gdybym siedział obok kumpla-naukowca to na pewno bym napisał na co najmniej czwórkę. Troszkę mnie przysłowiowy piiii strzela z tego powodu prawdę mówiąc.

Wracając do domu postanowiłem zahaczyć w Zawierciu o sklep muzyczny i w końcu kupić sobie wiolinową strunę e do mojej gitary, bo co to za granie na pięciu strunach? Żadne. No więc zahaczyłem. Szkoda tylko, że tam, gdzie był sklep muzyczny już sklepu muzycznego nie ma. Teraz są jakieś delikutasy czy cuś. No zdenerwiłem się i zawarczałem bezsilnie. Innych przybytków z wiolinowymi strunami e mi się nie chciało szukać. Wlazłem w auto i prosto do domu pojechałem. W domu dowiedziałem się najświeższych plotek o jednym z naszych księży (rozsiewał dalej nie będę, zresztą żaden kłopot się domyślić o co może biegać) i obejrzałem film o Johnie Denverze (Boże jaka sztampowa ta notka, aż mi wstyd!) który przeżył życie śpiewając kupę identycznych piosenek. Zaciekawił mnie ten film, bo jedną z tych jego piosenek „Leaving on a Jetplane” lubię. Zaciekawił i zmusił do przemyśleń na temat tego, jak biedny jest Chad Lowe, który główną rolę w tym filmie zagrał (zresztą wyjątkowo koszmarnie jak to na Chada „Rozdziawioną Gębę” Lowe’a przystało). Ciekawe jak często do psychoanalityka biega i skarży się, że jego żona Oscary dostaje (Hillary Swank, nominowana i w tym roku za rolę w „Million Dollar Baby”), a on ciora się po nędznych telewizyjnych produkcjach. No, ale akurat w tym przypadku to i tak wygląda na to, że spodnie w ich związku nosi Hillary, bo jak ona odbierała Oscara za rolę w „Boy’s Don’t Cry”, to na przekór tytułowi rozpłakał się właśnie Chad siedzący na widowni.

I tak zleciało do 17:35 z przerwami na wkurpiiiiii się na padającego kompa i zrywane połączenie. Tak właściwie to jestem wściekły w tym momencie i za moment coś pewnie rozwalę. Uciekajcie!!

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004