×

FARGO

No i zamienił się ten mój Ogrodzieniec w prawdziwe Fargo. Od kilku godzin nieustanna zamieć, a wraz z nią na chodnikach pojawiają się kolejne centymetry śniegowej otuliny. Do rana pewnie będzie jej hoho i trochę i samochodem się wyjechać nie będzie dało.

Faktycznie coś w tym jest, że za oknem to wygląda spoko, ale jak się wyjdzie na zewnątrz to już nie jest tak różowo (biało 🙂 ), ale ja i tak na przekór większości, zimę lubię i się cieszę, że w końcu przyszła. Fakt, że za chwilę zamiast śniegu będzie woda, ale póki co jest biało. Białe domy, białe ulice, białe drzewa, białe latarnie… nawet niebo wydaje się być białe. I tylko gdyby nie ta zamieć i gołoledź to byłoby super. Lubię łazić po takich zimowych klimatach i oglądać sobie pocztówkowe krajobrazy – byle tylko wiatru nie było i śniegu zacinającego z każdej strony. A nawet bardzo lubię tak spacerować wydrążonymi w metrowych zaspach korytarzami. Coenowie przed kręceniem swojego filmu „podrasowali” plan żeby nie było widać nic więcej poza sterylną bielą tytułowego miasteczka. W Ogrodzieńcu mieli(+/-)by to za darmo. No, ale wypięli się na Ogrodzieniec i niech się cieszą, że ja nie wypiąłem się na nich. No, ale nie sposób wypiąć się na „Fargo” – film z prawdopodobnie najpiękniejszym początkiem w historii kina. Moim zdaniem oczywiście. No, ale ta początkowa scena ze śniegiem, jadącym samochodem i muzyką Cartera Burwella zawsze mnie powala. Niby nic, a jakie wrażenie robi.

Dzisiaj trochę połaziłem, ale nie za długo, bo jak mówię sypie tak, że nosa z szalika wyściubić nie można, a dwa trochę chory wciąż jestem. No, ale musiałem wybyć, bo się z kumplem umówiłem i trzeba było się zakuć w zimową zbroję. U kumpla posiedziałem jakieś dwie godzinki i się pośmialiśmy jak zawsze. Zaproponował, że napiszemy jakiś scenariusz. Akcja wyglądała mniej więcej tak:

– No więc ten „Ghost Ship” to całkiem fajny jest – zaczął kumpel. – Na początku ludzie sobie tańczą, a tu ich nagle zerwana lina na pół przecina. Tak jak w… no…
– W „Final Destination” chłopakowi ucięła łeb latająca blacha – zauważyłem.
– Tyle tego oglądamy. Powinniśmy napisać jakiś scenariusz. Ja mam dobre pomysły, ty masz talent…
– Taaa, już dziesięć lat piszę scenariusz.
– No bo ci mówię! Słabe masz pomysły. Za dużo oglądasz i kopiujesz tylko inne filmy, a tu trzeba mieć jakieś oryginalne pomysły!
– Znaczy co? Na przykład film o latającym kawałku blachy?
– Nieee. To musi być inteligentny film jakiś!
– No to zrobimy film o inteligentnym, latającym kawałku blachy. Mam pierwszą scenę. Siedzi ten inteligentny, latający kawałek blachy w knajpie i sączy whiskey…
– Taaa. A do niego podchodzi laska i…
– Niee, ale dobrze kombinujesz! Nie laska tylko rura!
– Znaczy taki okrągły kawałek stali?
– Nooo. Podchodzi do blachy, a blacha mówi: „Cześć baby! Niezła z ciebie rura!”
– I co dalej?
– Bo ja wiem. Na przykład rura pisze na serwetce swój numer telefonu, a inteligentna, latająca blacha odbiera tę serwetkę i mówi: „Przysięgam, że wykuję twój numer na blachę!”
– Ech. Z tobą to się nie da poważnie.

I tak zleciały te dwie godziny. Ów kumpel, Krzysiek, to mój bardzo stary kumpel, jeszcze z podstawówki. Kiedyś napiszę o nim więcej, ale nie teraz, bo i tak się notka już rozrosła 🙂

Na koniec dodam tylko, że po powrocie do domu zagrałem sobie z innym kumplem via net w szachy. Ostatni raz grałem parę lat temu i w ogóle byłem pod swoim wrażeniem, że pamiętam ruchy. Szczegół, że nie umiem grać w dwuwymiarowe, ale i tak było fajnie. Pierwszą partię przegrałem, drugą wygrałem więc bilans jest ok. I nawet sieć mi poluzowała, bo ani razu nie padła podczas grania! A to uważam za wielki jej sukces!

Grywacie w szachy?

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004