×

MARY CELESTE

Piątego listopada 1872 roku dwumasztowiec „Mary Celeste” wypłynął z Nowego Jorku do Genui. Miesiąc później angielski bryg „Dei Gratia” napotkał „Mary Celeste” dryfującą bez załogi między Azorami a wybrzeżem Portugalii. Pierwszym głosem w dyskusji na temat tego statku, która do dziś się nie zakończyła, była wypowiedź przedstawiciela brytyjskiej admiralicji z Gibraltaru F. Solly Flooda, który pisał w raporcie do Londynu: „Jak się okazało w rezultacie podjętej akcji ratowniczej, statek był nienaruszony i znajdował się w tak dziwnie dobrym stanie, że poczułem się zmuszony do wdrożenia szczegółowego śledztwa”.

Zazwyczaj z przejęciem na własność opuszczonego statku nie ma wielkiego problemu, bo statki takie przeważnie są znajdowane z poważnymi uszkodzeniami – bez masztów, częściowo zatopione itd. Z „Mary Celeste” było inaczej. Ten statek był całkowicie sprawny, jego ładunek znajdował się na pokładzie w nienaruszonym stanie, a także inne okoliczności przemawiały za nagłym opuszczeniem go przez załogę. Nie było jednak śladów żadnej katastrofy, która miałaby ją do tego zmusić.

W pomieszczeniach załogi stały skrzynie z rzeczami marynarzy. Nic nie wskazywało, aby się spakowali, mając zamiar zejść ze statku. Można było się raczej domyślać, że pognali dokądś w wielkim pośpiechu, gdyż zostawili nie tylko swoje rzeczy w skrzyniach, ale także gumowe buty, fajki i wiele innych przedmiotów, które musiały być im drogie, albo były niezbędne, by przeżyć. Otwarty flakonik z lekarstwem wskazywał na to, że jego użytkownik nie zdążył go nawet zakorkować. Koja, w której spały żona kapitana Benjamina Spoonera Briggsa i jej dwuletnia córka Sophia, była zostawiona w nieładzie, a takie niedbalstwo w przypadku kobiety z Nowej Anglii, wychowanej tak jak Sarah Briggs, mogła usprawiedliwiać jedynie siła wyższa. Także wszystkie inne przedmioty w kabinie wskazywały na to, że porzucono je nagle. Skrzynie z ubraniami, przybory do szycia, guziki, igły, książki, fisharmonia, szafa z instrumentami, biurko, wszystko było najwyraźniej na swoim miejscu.

Śledztwo zainicjowane przez Flooda przeprowadzono z największą starannością i dociekliwością. Od początku podejrzany wydawał się fakt pozostawienia ładunku o wartości 30 000 dolarów, co na owe czasy stanowiło ogromną sumę.

W trakcie przeszukania znaleziono wiele dziwnych rzeczy, niczego jednak, co mogłoby dowodzić próby oszukania firmy ubezpieczeniowej albo wyłudzenia nagrody za odzyskanie statku. Kadłub „Mary Celeste” nie wykazywał żadnych uszkodzeń, nie nastąpiła żadna eksplozja, nie było pożaru. Statek znajdował się w znacznie lepszym stanie niż wiele innych na Atlantyku. Wzdłuż kadłuba biegły jedynie dwie rysy, jakby wydrapane jakimś ostrym narzędziem. Były na obu burtach, od dzioba aż do rufy, na wysokości około pół metra nad linią wody. Rysy te nie stanowiły dla dwumasztowca żadnego zagrożenia, nie wskazywały też na żadne zderzenie naturalne, jak np. zderzenie z innym statkiem albo podwodnymi rafami.

Kiedy ekipa dochodzeniowa odkryła na pokładzie i relingu, a później jeszcze na ostrzu bogato zdobionego włoskiego miecza, leżącego pod koją kapitana, brązowe plamy, Flood zdwoił wysiłki. Własnym sumptem kazał przeprowadzić analizę tych plam, które według niego mogły być tylko plamami krwi; nie chciał jednak później poinformować o wyniku analizy gubernatora brytyjskiego, ani nikogo innego. Na ujawnienie dokument czekał czternaście lat. Według specjalistów odkryte plamy nie były plamami krwi. Kolejna próba udowodnienia przez Flooda oszustwa spełzła na niczym. Zagadka „Mary Celeste” wciąż pozostawała nie rozwiązana.

Na nic się zdały próby wyjaśnienia zagadki napaścią piratów, buntem załogi, walką między buntownikami a wiernymi marynarzami i innymi, zwykłymi przyczynami. Jeszcze bardziej tajemnicze było to, że statek choć bez załogi, kapitana i sternika, przez przeszło pięćset mil utrzymywał się na przewidzianym kursie, mimo falowani i burz. Taki wnioske wynikał z ostatniego zapisu w dzienniku okrętowym. Treść dziennika nie upoważniała do wniosku, że wszyscy członkowie załogi, włącznie z żoną i córeczką kapitana, zaraz po wykonaniu ostatniego zapisu opuścili statek. Jednak gdyby nawet załoga pozostała jeszcze na pokładzie na tyle długo, by statek mógł przebyć taką odległość utrzymując się na kursie, to jej późniejsze zniknięcie bez śladu stałoby się tym bardziej dziwne. W końcu Flood dał za wygraną.

„Dei Gratia” przyznano nagrodę za odnalezienie statku, odpowiadającą mniej więcej jednej piątej wartości „Mary Celeste” wraz z ładunkiem. Opinia statku-widma na trwałe przylgnęła do „Mary Celeste”, która w takim właśnie charakterze przeszła do historii żeglugi. Od ponad stu lat los „Mary Celeste” jest symbolem zagadkowego zniknięcia za siedmioma morzami.

Zaledwie dwa lata po odnalezieniu jej na pełnym morzu, sławna „Mary Celeste” zakończyła na zawsze swoją karierę w zatoce Gonave na Haiti. Jeszcze dzisiaj można zobaczyć jej poczerniałe deski na rafie koralowej Rochelois, gdzie znalazła samotne miejsce spoczynku w tropikalnych wodach Karaibów, z dala od miejsca swych narodzin w Nowej Szkocji. Jej legenda będzie żywa dotąd, aż doczeka się trafnego wyjaśnienia. A to może nigdy nie nastąpi…

Telefony Strefy 11 będą czynne jeszcze przez pół godziny po zakończeniu programu. Zapewniamy anonimowość.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004