×

OLIMPIJSKI REMANENT (2)

DZIEŃ PIĄTY

Moją relację z dnia piątego zacznijmy od występu znanej nam już „pechoboistki” Pauliny Barzyckiej, która jak już mówiłem zasługuje za swój występ na olimpiadzie na duże brawa, ale nie sposób się jednak oprzeć wrażeniu, że pech ją prześladował również. Pech sportowy, pech zrozumiały, ale wciąż pech. Otóż Paulinka wystartowała w eliminacjach 100 m. stylem dowolnym. I byłaby pewnie pływała dalej w półfinałach, gdyby nie fakt, że do awansu do nich zabrakło jej 0,19 sekundy… Tymczasem na olimpijskim tatami z którego to polska telewizja produkowała sygnał na cały świat przez co jedynie przekazy z judo i potem z zapasów można było obejrzeć na żywo już od fazy bardzo wczesnych eliminacji, pojawiła się polska nadzieja medalowa Adriana Dadci. Kobitka w stylowej fryzurce, o której wszyscy mówili, że ma szanse na medal w pierwszej walce wcześnei rano spotkała się z Czeszką, któą miała rozłożyć bez problemu. I rzeczywiście. Po minucie i dwudziestu sekundach miała na swoim koncie alcję na waza-ari. Cóż z tego skoro finałem walki była akcja Czeszki na ippon. Do widzenia olimpiado baj baj. Na szczęście Adriana nie tłumaczyła się jakoś głupio z porażaki, w ogóle nie pamietam żeby coś mówiła na gorąco. Pewnie słusznie jej było wstyd, bo nie zwróciła na siebie uwagi niczym, w przeciwieństwie do swojego kolegi judoki Przemysława Matyjaszka, który co prawda też przegrał przez ippon w pierwszej walce, ale już w trzydziestej piątej sekundzie. Żeby tego nie było mało to nasze media zachwycały się tym jak wysoko pofrunął nasz rzucony zawodnik i jak pięknie wylądował na plecach. To nie takie hop siup! Cztery lata się chłopak przygotowywał do tych olimpijskich 35 sekund żeby wypadły efektownie. No i wypadły!… Mądry Polak po szkodzie, tak mówi mądre przysłowie, którego przykładem na tej olimpiadzie mogli być nasi żeglarze w klasie 49er Marcin Czajkowski i Krzysztof Kierkowski. Zapewne pamiętacie ich ze wzruszającej opowieści o kamizelkach ratunkowych. Tym razem chłopaki byli czujni i zabrali je ze sobą na pokład, nie rozstając się z nimi ani na chwilę. Cóż z tego. Skorumpowani sędziowie i tak znaleźli na nich paragraf. Tym razem polska dwójka została zdyskwalifikowana za wpłynięcie na kolizyjny kurs z inną załogą… Zresztą to samo przysłowie można zastosować do naszego eksportowego Mateo w klasie finn. Otóż chłopak tak się przejął swoim poprzednim falstartem, że w kolejnym wyścigu nie bacząc na to co i jak, gdy tylko na maszcie pojawiła się flaga o tym, że ktoś popełnił falstart, to on nie zastanawiając się wiele wycofał swoją łódkę na start i wystartował raz jeszcze. Ostatecznie zajął miejsce pod koniec drugiej dziesiątki, a o tym czy był falstart czy nie, dowiecie się z dalszej części remanentu.

DZIEŃ SZÓSTY

Bardzo dobrze rozpoczął się ten dzień szósty dla naszego sztangisty Krzysztofa Szramiaka, który co prawda startował w kategorii do 77kg. w grupie B (czyli dla potencjalnie słabszych zawodników co jednak w niczym nie zamykało jego szans na medal), ale nie zrażony tym Polak wygrał rwanie. Wiwatom nie było końca do czasu, gdy w podrzucie nie podrzucił nad głowę żadnego ciężaru i w efekcie nie został nawetsklasyfikowany. Nie on ostatni, ale o tym potem… Tymczasem siup na pływalnię na której to startował Bartosz Kizierowski, polski chorąży, który zapowiadał walkę o medale w wyścigu na 50 metrów. Może by i powalczył gdyby wszedł do finału, ale sztuka ta mu się nie udała, bo zabrakło mu… 0,03 sek. Dystans 50m. pełen jest mikroskopijnych różnic między zawodnikami, ale dlaczego padło na Polaka, to pozostanie tajemnicą… Dnia szóstego zdało się również kibicom, że zawalił się nam cały siatkarski świat. Polacy, których po zwycięstwie nad Serbią i Czarnogórą już szykowano do medali, przegrali z Francją, która to nie wygrała do tej pory ani jednego meczu, a potem jak się okazało odpadła z turnieju nie wychodząc z grupy. No, ale nas nakopali. Wszyscy się dziwili skąd ta nagła zmiana w występach naszych siatkarzy no i długo nie trzeba było czekać na wyjaśnienie. Otóż okazało się, że na olimpiadę wyjechała banda dzieci, które kłócą się ze sobą i się nie lubią. A konkretnie niepokornego Piotra Gabrycha, który nie dość że grał słabo to jeszcze psuł atmosferę w zespole. No, ale znudzeni monotonią wioski olimpijskiej siatkarze znaleźli na niego sposób, a dokładniej na to żeby dac mu do zrozumienia, że go nie lubią – spakowali pana Piotra, a jego walizki wynieśli przed drzwi… W całej tej sytuacji, za którą powinni odpowiedzieć wszyscy jak jeden mąż, z twarzą wyszedł jedynie trener Stanisław Gościniak, który nie wiedzieć czemu… z uporem maniaka desygnował Gabrycha do wyjściowej szóstki na mecze z Grecją i z Francją… 😛 Nikt do dzisiaj nie wie również po co go zabrał na olimpiadę skoro wszyscy wiedzieli, że nikt go nie lubi.

DZIEŃ SIÓDMY

Dzień siódmy miał nam przynieść medal łuczniczek w końcu w eliminacjach były najlepsze z Europejek. Mijały je co prawda trzy ekipy z Azji, ale dziewczyny miały powalczyć z nimi. No, ale na początku przyszło się zmierzyć z cienkimi jak dupa węża Francuzkami. Awans dalej wydawał się formalnością, a wszyscy się cieszyli z łatwej drogi Polek – z Azjatkami miały się spotkać najwcześniej w półfinale. No, ale się nie spotkały, bo przegrały dwoma punktami… Tymczasem całkiem zamąciła sie sprawa Mateusza Kusznierewicza, który przypomnijmy w szóstym wyścigu popełnił falstart i nie ukończył zawodów, a w siódmym na wszelki wypadek cofnął się na start, gdy zobaczył, że ktoś znów popełnił falstart. Z obozu polskich żeglarzy nadchodziły myle informacje, a to, że złoży protest odnośnie wyścigu szóstego, bo znalazły się dowody na to, że falstartu nie było, a to, że zrezygnował ze złożenia protestu, bo się okazało, że jednak falstart popełnił… w wyścigu siódmym. I w sumie nic nie wiadomo jak to było naprawdę. Ludzie mówią, że się spóźnił z protestem, inni, że złożony ów protest został w nie takim jak trzeba języku… Efekt był taki sam. Z protestu wyszło przysłowiowe gówno, a Mateuszowi została walka o brązowy medal, którą na szczęście wygrał. Ale to co emocji zafundowała mu nasza ekipa to jego… Tyle szczęścia co Mateo (medal) nie miał tego dnia nasz kolarz torowy Grzegorsz Krajner, który zajął w swojej konkurencji 14 miejsce (na 18 zawodników). Występ, jak na bardzo cichutką nadzieję medalową, mizerny, ale nikt w ekipie nie wylewał łez. Wszyscy byli zadowoleni – zawodnik i trener. Trener, bo przecież Grzegorz z takim czasem cztery lata temu miałby medal! A Grzegorz, bo se pojechał na zgrupowanie przed olimpiadą do Hiszpanii i do Francji. Tak więc z czego się tu smucić?… No, ale nikt nie płakał po Krajnerze, kiedy w eliminacjach skoku wzwyż startowało dwóch Polaków, a wśród nich Grzegorz Sposób, który przez dłuższy czas przed olimpiadą legitymował się najlepszym wynikiem w roku na świecie. Na drugiego Roberta Wolskiego w sumie nikt nie liczył, ale awans do finału zdawał się również być w jego zasięgu. Niestety pan Wolski odpadł na jakiejś śmiesznej wysokości. Tyle, że wciąż nikt nie płakał, bo Grzegorz Sposób walczył dzielnie i już był przy 2,25. Wysokość ta jednak okazała się ponad jego siły i trzy razy strącił poprzeczkę odpadając z konkursu. Na dodatek przypłacił to ciężką kontuzją. A wszystko przez… buty. Tak, tak. Buty się rozwaliły jak się odbijał do lotu i kostka nie wytrzymała. Po konkursie Polak owego buta zdjąć nawet nie mógł ze spuchniętej nogi, ale jakoś chyba nikt mu nie powinien współczuć, bo MIAŁ KURNA CZTERY LATA ŻEBY SE BUTY KUPIĆ DOBRE!! Dodać należy, że wysokość 2,25 zaliczyło osiemnastu innych zawodników.

DZIEŃ ÓSMY

Ósmego dnia igrzysk nasi sportowcy dali nam kibicom chwilę wytchnienia. I tylko w kolarstwie torowym, a konkretniej w sprincie drużynowym w eliminacjach nasi zawodnicy odpadli z udziału w pierwszej rundzie zajmując dziewiąte miejsce. Do pierwszej rundy kwalifikowało się… osiem najlepszych zespołów. Polakom zabrakło 0,107 sek.

DZIEŃ DZIEWIĄTY

Nie będę się pastwił nad naszymi wioślarzami, a konkretnie czwórką podwójną, bo chłopaki walczyli dzielnie wypruwając sobie żyły żeby tylko zdobyć medal. Cóż z tego skoro nie ominął ich ten prawdziwy sportowy pech, a nie tak popularny na tej olimpiadzie wśród Polaków pech wyimaginowany. Polska osada na półmetku zajmowała drugie miejsce tracąc ułamki sekund do prowadzących Rosjan. Cóż z tego skoro w końcówce dali się wyprzedzić Czechom i Ukraińcom. Polska osada przegrała walkę o brąz o pół metra czyli w przeliczeniu na czas o 0.07 sekundy… Popastwię się za to nad naszą biegaczką przez płotki Aurelią Trywiańską, która dnia dziewiątego startowała w eliminacjach biego na 100 m.p.pł. Gra rozchodziła się o półfinał do którego wchodziło szesnaście zawodniczek. No i uff. Czas Polki był szesnastym czasem eliminacji. Zmęczona udzieliła wywiadu polskiemu reporterowi, w którym skarżyła się, że zaskoczył ją strzał startera, który było tak dziwnie słychać i że przez to prawie stanęła na starcie w miejscu. Na szczęście dodała wszystko skończyło się dobrze i w półfinale już się starterowi zaskoczyć nie da. Biedulka nie wiedziała, że jury porównało biegi jej, oraz Kanadyjki, która miała identyczny czas co Aurelia, no i z tego porównania wynikło ni mniej nie więcej tylko to, że Polka jednak jest siedemnasta, a o jej odpadnięciu zadecydowały tysięczne części sekundy… Wileki pech? Moim zdaniem psinco a nie pech! Mogła stać na stadionie i słuchać wystrzałów startera! Zawody lekkoatletyczne trwały już od co najmniej dwóch dni i okazji do posłuchania jak to brzmi były setki! A może ona się po prostu zdziwiła, że istnieje coś takiego jak starter, który strzela z pistoletu? Efekt był identyczny co dla wielu już naszych sportowców wcześniej: odpadnięcie z eliminacji w najwcześniejszym ich stadium, oraz głupie wymówki czemu tak się stało.

DZIEŃ DZIESIĄTY

Dnia dziesiątego było spokojnie. Jak się potem okazało była to zaledwie cisza przed burzą…

CDN

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004