Wróciłem sobie własnie z grzybobrania. Zbierałem się i zbierałem żeby w końcu iść… zbierać i dzisiaj nadszedł ten dzień, kiedy po prostu się ubrałem, wziąłem w łapę pierwszy z brzegu pojemnik i nóż i tak uzbrojony ruszyłem na spotkanie jesiennego lasu. Głównym powodem mojego długiego się zbierania na owo grzybobranie był fakt, że z nieba za bardzo nic nie padało, a już na pewno nie deszcz więc za bardzo sensu chodzić nie było po suchym lesie. Jednak przez dwa ostatnie dni jako tako padało, a przy tym było ciepło więc uznałem, że to dobry moment żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, a przy okazji zrobić wreszcie coś pożytecznego. Niewiele, bo niewiele, ale zawsze. I jaki był efekt tego wszystkiego? Ano nazbierałem trochę grzybów maści różnej. Nie za dużo żeby się chwalić i nie za mało żeby wracać do domu z pochyloną głową. Ot tak średnio na jeża jak to się utarło mówić… No, a teraz po tym wstępie idę sobie zrobić coś do picia, a jak wrócę to poopowiadam o różnych refleksjach, które nasunęły mi się na myśl podczas samotnej wędrówki nieraz w terenie gorszym niż nie śniło się nawet w najgorszych snach uczestnikom „Wyprawy Robinsona”
Dzisiaj prędzej niż zwykle, bo już w drugim akapicie, zacznę pisać o tym, o czym jest tytuł tej notki, a mianowicie o owocach leśnych. Ci, którzy znają mnie z Bocznicy mogą spokojnie „przeskipnąć” ten akapit, bo specjalnie niczego o czym by nie wiedzieli tutaj nie będzie, a reszta jak chce może zostać. Nie wiem czy wszystkich interesują leśne owoce więc na wszelki wypadek zaznaczam, że nie odpowiadam za wszelkie zaśnięcia, które spowodują poniższe słowa, ani za trwałe zmiany na mózgu. Za nie też nie odpowiadam. W ogóle umywał ręce niczym Poncjusz Piłat – raz na jakiś czas lubię jak są czyste. O Jezu, Jezu, ale ja chromolę nie na temat
Druga rzecz o której chciałem napisać jest taka, że tak łażąc po lesie zwątpiłem zupełnie w Spidermana. Nie powiem, pierwsza część filmu Raimiego mi się podobała (dwójki nie widziałem) i nie miałem żadnych zastrzeżeń łykając wszystko jak na ekranizację komiksu przystało. No, ale nie sposób mi dalej oglądać tego filmu z takim pozytywnym nastawieniem teraz, gdy dokonałem w lesie pewnych spostrzeżeń. I nie wierzę już, że Człowiek-pająk może być superbohaterem! A dlaczego nie? Bo pająki są zwyczajnie głupie!! No, normalne być nie mogą! Weźcie i sobie wyobraźcie las. Macie? I co jest w takim lesie? No właśnie, drzewa. A duże są te drzewa? No duże, prawda, że duże? No. Powiedzcie mi więc dlaczego te durne pająki mając dziesięciometrowe drzewa do zagospodarowania, robią te swoje pajęczyny akurat na wysokości mojej twarzy?? No normalnie chyba w sześćset pajęczyn dzisiaj wlazłem i nawet nie chcę myśleć czy i do tej pory jakiś pająk nie łazi mi czasem po plecach. Tak czy siak nikt mi już nie wmówi, że Człowiek-pająk zdolny jest uratować cały świat!! Szczególnie, że przed ukąszeniem filmowy Peter Parker nie był specjalnie rozgarnięty.
I tyle. Jesienny las jest całkiem fajny, gdy jest ciepło, ale samotne spacery to nigdy nie będą tak samo fajne jak spacery w jakimś miłym towarzystwie. Szczególnie, że mieszkając na prowincji, nawet w lesie znajduje się miejsca, które budzą wspomnienia za osobami, których dawno już nie ma w moim życiu…